„Patrz, jak spadam” Mons Kallentoft
Wydawnictwo: Rebis
Mons Kallentoft pochodzi ze Szwecji, dorastał w
okolicach Linköpingu, obecnie mieszka w Palmie na Majorce. Jego książki o
inspektor policji kryminalnej Malin Fors sprzedano w ponad trzech milionach
egzemplarzy, Mons podbił serca czytelników, moje też. Jego cykl o policjancie
Zacku Herrym odnosi obecnie sukcesy w Szwecji i wielu innych krajach.
Mons
przenosi czytelnika na Majorkę. To tam dzieje się akcja „Patrz, jak spadam”. Nie
ulega wątpliwości, że Mons Kallentoft ma ogromny talent i cały czas doszlifowuje
swój warsztat. Ma świetnie dopracowany styl, umiejętnie posługuje się
metaforami i obrazami poetyckimi. Pięknie i efektownie pisze o codziennych
tragediach, o rozterkach duszy. Całą narrację prowadzi w czasie
teraźniejszym, co sprawia, że czytelnik bardziej identyfikuje się z postaciami.
Przez to jesteśmy włączeni w tempo pościgu, w wyścig z czasem, tu i teraz
przenikamy do myśli bohaterów. Jednak nowy cykl jest zupełnie inny niż jego
poprzednie serie. Nie ma tu pościgów i walki z czasem, jest raczej podróż w
głąb duszy bohaterów.
Tim Blanck to były szwedzki policjant, teraz pracujący
jako prywatny detektyw na hiszpańskiej Majorce. Miejsce nowej pracy nie wybrał
przypadkowo. To tu, trzy lata temu, zaginęła jego szesnastoletnia córka Emme. Tim
nadal szuka córki. Poprzysiągł, że nigdy nie przestanie. Ta przysięga rozbiła
jego małżeństwo i sprowadziła go do Palmy, gdzie właśnie mieszka i zarabia na
życie. Emme razem z koleżankami wybrała się na wymarzone wakacje, aby zakosztować
wolności i szalonych imprez. Pewnej nocy nie wróciła do hotelu i ślad po niej
zaginął.
Od początku książki wylewa się na czytelnika ogromna i wszechogarniająca fala depresji Tima. Jego psychika jest w rozsypce, urojenia mieszają się z obsesją na punkcie odnalezienia córki. Ta mroczna depresyjność trochę przytłacza i momentami trudno się przez nią przebić. Ale w końcu ta wielka bańka depresji pęka. Fabuła nabiera spójności. Pojawiają się nowe motywy i inni bohaterowie powiązani ze sprawą. Okazuje się, że Majorka, nie jest mekką turystów ani rajem na ziemi. To miejsce skorumpowanych firm i przedsiębiorców, którzy posuną się do wszystkiego, aby ich biznes przetrwał. Miejsce potu, brudu, łez i nadużyć.
Mam mieszane uczucia po lekturze pierwszego tomu
serii. To z pewnością bardzo trafnie przedstawiony obraz bólu ojca po stracie
córki. Niepewności czy żyje, co się z nią stało. Nastój Tima udziela się czytelnikowi i nie do końca wiem, czy można to
zaliczyć na plus, czy na minus. Jest przytłaczający, ale tym samym bardzo
prawdziwy i bolesny. „Została mu tęsknota za nią. I nawet jej nie jest już taki
pewny. Nie wie, jak ta tęsknota wygląda, co oznacza, jakie to uczucie, ciepłe
czy zimne, wilgotne czy suche, czy to krzyk czy szept, płacz czy śmiech”.
Jeśli ktoś nie czytał wcześniejszych książek Monsa i
chce poznać jego styl, obawiam się, że ta akurat seria może być źle zrozumiana,
a co gorsza niedoceniona. A to naprawdę kawał dobrej literatury. Dodatkowo bardzo podoba mi się okładka, jest szalenie hipnotyzująca, oślepiająca zachęcająca do szalonych impez na gorącej Majorce. Tam, gdzie można wpaść w wir odurzenia, wolności, beztroski, zapomnienia o problemach. Okrutnie i brutalnie ten wir może jednak wciągniąć i nie wypuścić. Polecam.
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Rebis za co bardzo dziękuję.
Komentarze
Prześlij komentarz