„Statek śmierci” Yrsa Sigurdardóttir
Wydawnictwo: Muza
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Muza
data wydania: 12 czerwca 2013
tłumaczenie: Małgorzata Bochwic-Ivanovska
tytuł oryginału: Brakið
liczba stron: 336
Jedna z największych zagadek
marynistyki - to oczywiście statki widmo. Nie są to bynajmniej jedynie
legendarne czy mitologiczne statki. Występują one również świecie realnym.
Najsłynniejszym przykładem jest Mary Celeste - niewielki okręt żaglowy, który
został odnaleziony na oceanie opuszczony przez załogę, której nigdy nie udało
się odnaleźć. Płynął około 400 mil od Gibraltaru bez załogi pierwotnie liczącej
8 osób. Na dryfującym statek-widmo wszystko znajdowało się w niemal idealnym
porządku, nie brakowało także żadnej szalupy ratunkowej.
Yrsa Sigurdardóttir wykorzystała
ten motyw i na jego podstawie zbudował fabułę swojej najnowszej książki. To
moje drugie spotkanie z twórczością tej islandzkiej autorki po Pamiętam cię.
Już wtedy jej styl pisania
przypadł mi bardzo do gustu. Mimo, że pochodzi ze Skandynawii, w jej książkach
nie ma nic ze skandynawskich, przesyconych seksem i brutalnością kryminałów,
czyli brak fanatyków religijnych, pedofilów, sadystów, okrutnych morderców. Stieg
Larsson czy Camilla Läckberg wyszli
chyba z przekonania, że im wiecej brutalnych i przesiąkniętych krwią scen, to
większa liczba sprzedanych egzemplarzy. U Ysry tego nie mam - a mimo to, jej
książki znajdują się wysoko w rankingu pod względem sprzedaży. Czym to jest
spowodowane? Odpowiedź jest prosta - klimatem! Cała skandynawska atmosfera,
tu aż islandzka przsiąka dogłębie i się
udziela. Jesteśmy gdzieś na dalekiej północy, prawie na krańcu świata, w odległym, zimnym miejscu,
bez przebłysku promieni słonecznych, z
całym tym monumentalnym krajobrazem. Otoczka ta powiewa grozą, że
sadystyczno–masochiczni mordercy są już nie potrzebni.
Do morderstwa jednak dochodzi - i
to nie jednego, ale po kolei. Reykjavk,
port, noc, zbliża się północ, widok tylko czarnej tafli wody. Nagle w kanale
portowym zgrabny jacht ukazał się w pełnej krasie. Z hukiem jednak przypłynął
blisko nabrzeża. Grupka czekających ludzi zamarła w przerażeniu, gdyż na
pokładzie nie było nikogo, pokład był zupełnie pusty. Gdzie podziało się
siedmioro ludzi - załoga i czteroosobowa rodzina - którzy mieli przypłynąć?
Jakie nieszczęście ich spotkało, czy dryfują gdzieś na Atlantyku w szalupie
ratunkowej, czy ktoś ich porwał albo zmusił do opuszczenia jachtu? Yrsa nie
zawodzi po raz kolejny, potrafi zmrozić krew w żyłach, generuje lęki oraz
sprawia, że czuć powiew zimnego islandzkiego powietrza na karku. Brr…
Wszyscy mnie tą książką kuszą i choruję na nią nieźle!!
OdpowiedzUsuńNiedawno oglądałam dokument poświęcony Mary Celeste i dotąd na samo wspomnienie przechodzą mnie ciarki. Przeczytam na pewno, nie odmówię sobie tej przyjemności!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :-)
Mam wrażenie, że niedługo otworzę lodówkę, a stamtąd wyskoczy ta książka...Przeczytam na pewno, bo wszyscy zachwalają.
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej ciągnie mnie do tej książki, będę chciała ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńYrsa to Yrsa, nie zawodzi. :)
OdpowiedzUsuńPostaram się zdobyć, książka rzeczywiście jest popularna:)
OdpowiedzUsuńKolejna recenzja tej książki! Ech chyba trzeba będzie ją przeczytać, a autorkę już znam, więc pewnie w końcu sięgnę po "Statek...". Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńJa tylko żałuję tego, że trochę za mało się bałam :)
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytam tę książkę. Zaintrygowałaś mnie swoją recenzją :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
jestem w trakcie czytania :)
OdpowiedzUsuń