„Żony astronautów” Lily Koppel
Wydawnictwo: Znak literanova
data wydania: 03.03.2014r. PRZEDPREMIEROWO
tłumaczenie: Maciej Prusator
tytuł oryginału: The Astronauts Wives Club. True Story
oprawa: miękka
liczba stron: 320
data wydania: 03.03.2014r. PRZEDPREMIEROWO
tłumaczenie: Maciej Prusator
tytuł oryginału: The Astronauts Wives Club. True Story
oprawa: miękka
liczba stron: 320
„Jeśli nie masz szczęśliwego
małżeństwa, nie polecisz w kosmos”. [str.37] Tak brzmiała jedna z niepisanych
zasad NASA. Bowiem w agencji kosmicznej uważano, że stabilna sytuacja rodzinna
jest niezbędna do odniesienia sukcesu na orbicie. Jak astronauta miałby sobie
poradzić ze stresem związanym z wystrzeleniem w kosmos, jeśli nie potrafił
poradzić sobie z żoną na Ziemi? Dlatego oprócz zaliczania śpiewająco wyczerpujących
testów i zanim owego kandydata gruntownie przebadano, podstemplowano i uznano za amerykańskiego
mięśniaka klasy pierwszej, sprawdzano zawsze sytuację rodzinną. Ponieważ rodzina,
a przede wszystkim żona, bohatera narodowego też musiała być idealna.
![]() |
źródło |
I tak, z dnia na dzień, zwykłe
gospodynie domowe znalazły się w centrum zainteresowania. Każda z nich
przygotowywała się na chwilę, gdy będzie musiała stanąć przed kamerami, a cały
świat krytycznie będzie oceniać jej włosy, cerę, strój, figurę, postawę,
dykcję, urok, inteligencję, a przede wszystkim – patriotyzm. Miały być wzorem
współczesnej amerykańskiej kobiety.
Pierwsza siódemka żon miała najgorzej, gdyż nie miała pojęcia, co je czeka. Zatem, gdy 1959 roku ogłoszono nazwiska pierwszych siedmiu astronautów NASA, członków programu Mercury, ich żony stały się pierwszymi amerykańskimi gwiazdami programów reality show. Szybko się okazało, że „bycie sobą” wcale nie jest pożądanie. NASA wystosowała odpowiednie instrukcje, wytyczne, co do tego jak mają się ubierać, co mówić, jak malować. Nawet kolor szminki był z góry narzucony, „miały włożyć cnotliwe, nienagannie uszyte pastelowe sukienki na guziczki i z kołnierzykami”. [str.57] Tak miała wyglądać pierwsza sesja dla magazynu "Life". Wykreowano je na ucieleśnienie optymizmu, entuzjazmu i dumy całego kraju. Wszystko po to, aby pokonać Rosjan, nie tylko w wyścigu w kosmos, ale także w kwestii moralności wyższej. Kapsuły kosmiczne, wyrzutnie rakietowe i mężczyźni w srebrnych kombinezonach, a przy nich idealna żona i matka - to był początek nowego wspaniałego świata.
To oczywiście była wersja dla społeczeństwa, dla świata. Szara rzeczywistość wyglądała trochę inaczej. Bo jak ma się czuć kobieta, która ma świadomość, że jej mąż może nie wrócić? Jak ma pokonać strach przed tym, że któregoś dnia, ktoś zapuka do drzwi i poinformuje ją, że właśnie została wdową? Jak ma ukryć morze wylanych łez, jak utrzymać dom, pracować i przetrwać jako samotna matka? I jak w końcu wychować dzieci, które rzadko widywały ojca, a którego wszyscy uważali za bohatera narodowego? Astrożony i astodzieci wcale nie miały lekko.
Pierwsza siódemka żon miała najgorzej, gdyż nie miała pojęcia, co je czeka. Zatem, gdy 1959 roku ogłoszono nazwiska pierwszych siedmiu astronautów NASA, członków programu Mercury, ich żony stały się pierwszymi amerykańskimi gwiazdami programów reality show. Szybko się okazało, że „bycie sobą” wcale nie jest pożądanie. NASA wystosowała odpowiednie instrukcje, wytyczne, co do tego jak mają się ubierać, co mówić, jak malować. Nawet kolor szminki był z góry narzucony, „miały włożyć cnotliwe, nienagannie uszyte pastelowe sukienki na guziczki i z kołnierzykami”. [str.57] Tak miała wyglądać pierwsza sesja dla magazynu "Life". Wykreowano je na ucieleśnienie optymizmu, entuzjazmu i dumy całego kraju. Wszystko po to, aby pokonać Rosjan, nie tylko w wyścigu w kosmos, ale także w kwestii moralności wyższej. Kapsuły kosmiczne, wyrzutnie rakietowe i mężczyźni w srebrnych kombinezonach, a przy nich idealna żona i matka - to był początek nowego wspaniałego świata.
To oczywiście była wersja dla społeczeństwa, dla świata. Szara rzeczywistość wyglądała trochę inaczej. Bo jak ma się czuć kobieta, która ma świadomość, że jej mąż może nie wrócić? Jak ma pokonać strach przed tym, że któregoś dnia, ktoś zapuka do drzwi i poinformuje ją, że właśnie została wdową? Jak ma ukryć morze wylanych łez, jak utrzymać dom, pracować i przetrwać jako samotna matka? I jak w końcu wychować dzieci, które rzadko widywały ojca, a którego wszyscy uważali za bohatera narodowego? Astrożony i astodzieci wcale nie miały lekko.
Dlatego
pozostało im tylko jedno - zjednoczyć siły, zjednoczyć się w swoich
lękach i samotności. Tak powstał KŻA - Klub Żon Astronautów,
przechrzczony później na Klub Oryginalnych Żon i pieszczotliwie
przezywany K-I-T, czyli Keepers-In-Touch - Utrzymujące Kontakt. Raz w
miesiącu żony spotykały się na kawę, herbatę i przy ciasteczkach
dzieliły się swoimi obawami. Do pierwszej siódemki kobiet dołączyła
wkrótce dziewiątka. Nazwiska drugiej grupy astronautów ogłoszono w 1962
roku, a kolejną fazę programu kosmicznego nazwano Gemini. Nowe
kapsuły były dwuosobowe i po raz pierwszy Amerykanin miał się
przespacerować w przestrzeni kosmicznej. Następnie klub poszerzył się o
nową czternastkę członkiń. Ich mężowie mieli wziąć udział w księżycowych
misjach Apollo.
Solidarność
kobiet była tu niezbędna. Zrozumiały, że muszą się nawzajem pocieszać
podczas tych bolesnych minut, godzin i dni oczekiwania na bezpieczny
powrót mężów na Ziemię. Stały się mistrzyniami w przygotowywaniu
babeczek ozdobionych amerykańskimi flagami oraz ciast przykrytych bezą
uformowaną, w taki sposób, aby przypominała powierzchnię Księżyca. Pod
ręką zawsze miały butelkę szampana, która czekała na otwarcie z okazji
szczęśliwego wodowania. Wkładały najmodniejsze kreacje i chodziły na
podwieczorki z Jackie Kennedy. Jednak tak naprawdę, pod perfekcyjnym
uśmiechem, ukrywały swój smutek i stres.
Jestem
pełna uznania dla autorki, że wpadła na taki pomysł, aby opisać te
wszystkie niesamowite kobiety. Nikt do tej pory tego nie zrobił. Książkę
czytało to się szybko, chcąc jak najszybciej poznać wszystkie historie
astrożon, choć w trakcie czytania niektóre nazwiska kobiet mi się
myliły, jak i ich historie. Każda z tych kobiet powinna doczekać się
osobnej publikacji, ponieważ każdej z nich życie potoczyło się inaczej. I
pomimo wielu wspólnych emocji, każda z nich przeżywała je odmiennie.
Niektóre małżeństwa przerwały tę trudną próbę, inne - nie. Każda z
astrożon inaczej również to zniosła. "W gruncie
rzeczy historia żon to opowieść o kobiecej przyjaźni i amerykańskiej
tożsamości. Kiedy ich mężów wysłano w kosmos, one były wysłane na
świecznik, stając się wzorem współczesnej amerykańskiej kobiety.
Możliwe, że gdyby nie żony, silne kobiety, które dyskretnie oferowały
niezbędne wsparcie swoim mężom, człowiek nigdy nie dotarłby na Księżyc".
[str.17] Trudno się z tym nie zgodzić. Polecam gorąco!
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Znak
Bardzo mnie ta książka ciekawi, nie wyobrażam sobie, ile musiały znieść te kobiety. Z jednej strony ciągłe obawy o życie mężów, a z drugiej wymóg, by zawsze nienagannie się prezentować i tryskać optymizmem.
OdpowiedzUsuńczytałam, czytałam i zgadzam się w zupełności z Twoimi refleksjami. Takie same pytania miałam. Jak emanować optymizmem, radością, gdy strzelają mężem jak pociskiem.
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo mnie ciekawi ta książka! Ileż te kobiety musiały znieść, ileż od nich wymagano! Fantastyczny pomysł na książkę, lektura w sam raz dla mnie!
OdpowiedzUsuń