„Najszczęśliwsze dzieci na świecie, czyli wychowanie po holendersku” Rina Mae Acosta, Michele Hutchison
Wydawnictwo: Świat Książki
data wydania: 31 stycznia 2018r.
tytuł oryginału: The Happiest Kids in the World: Bringing Up Children the Dutch Way
tłumaczenie: Grażyna Woźniak
oprawa: zintegrowana
liczba stron: 320
Holandia ma opinię
kraju liberalnego, w którym toleruje się różne używki i związki partnerskie. W
rzeczywistości Holendrzy są narodem dość konserwatywnym, a w sercu
holenderskiej kultury kryje się społeczeństwo domatorów, którzy stawiają
rodzinę na pierwszym miejscu. Tak przynajmniej twierdzą autorki tej
książki. Rina Acosta to Amerykanka o azjatyckich korzeniach, która wyszła
za mąż za Holendra. I z San Francisco przeniosła się na niderlandzką
wieś. Michele Hutchison to Brytyjka, która wychodząc za maż za Holendra, opuściła
zimny Londyn i zamieszkała w Amsterdamie. Już po paru miesiącach pobytu w innym
kraju obie panie stwierdziły zgodnie, że podejście do życia, mentalność oraz
codzienne życie znacznie różni się od tego, którego doświadczyły w swoich
rodzinnych krajach. I właśnie tymi spostrzeżeniami postanowiły się podzielić z
czytelnikami.
Szok kulturowy był
dla nich ogromny i bezlitosny. W Holandii jest wiecznie ciemno, deszczowo i
pochmurnie. Gęstość zaludnienia też była przytłaczająca. Mimo tego przebywając
tu już paręnaście lat są pełne podziwu dla holenderskiego sposobu wychowania
dzieci.
Po pierwsze brytyjscy
i amerykańscy rodzice czują się wiecznie sfrustrowani swoimi nierealnymi
oczekiwaniami i opiniami innych. Święcie wierzą, że dzieci potrzebują całego
czasu, pieniędzy i uwagi, jakiej rodzic może (nadludzkim wysiłkiem) im dać, by
miały zapewniony lepszy start. Holendrzy natomiast rozumieją, że sukcesy dzieci
nie muszą prowadzić do szczęścia, za to szczęście może sprzyjać sukcesom. Bycie
najlepszym uczniem w klasie, świadectwo z czerwonym paskiem, granie na
instrumentach, różnorodne zajęcia pozalekcyjne - taniec, basen, dodatkowe
zajęcia językowe. Brzmi znajomo, prawda? To nie tylko amerykański i brytyjski
sposób myślenia, ale też polski. Przykręcanie śruby własnemu dziecku (już od
przedszkola), zachęcanie go do coraz większego wysiłku, bo to ma zapewnić
bezpieczną i dostatnią przyszłość. Czyżby? Holendrzy natomiast trzymają na
wodzy wszelkie niepokoje, stresy i oczekiwania, nadając nową definicję
sukcesowi i dobremu samopoczuciu. Dla nich sukces zaczyna się od szczęścia -
dzieci i rodziców.
Po drugie brytyjscy i
amerykańscy rodzice w znacznie większym stopniu kontrolują życie swoich dzieci
i poświęcają zbyt dużo czasu na wożenie ich wszędzie, gdzie tylko się da. Tym
samym ci rodzice wpadają w błędne koło perfekcjonizmu. Natomiast holenderskich
dzieci nikt do szkoły nie wozi, tu na lekcje dojeżdża się rowerami (i to bez
kasku). Fakt, że w Holandii są bardzo rozbudowanie ścieżki rowerowe w miastach i
wciąż wytaczane są nowe trasy. A to sprzyja takim praktykom. Ale żadnemu
rodzicowi nie przyjdzie tu do głowy, żeby zawieźć dziecko do szkoły. Nawet, gdy
pada deszcz i wieje wiatr. Dzieci wtedy mają specjalne płaszcze lub używają
parasolek! Nie do pomyślenia w naszym kraju, wydaje się to okrutne i bezduszne.
A jednak w Holandii działa. Poza tym dzieci w wieku przedszkolnym, już od 4
lat, mogą same bawić się na placach zabaw. Dla odmiany autorki podają przykłady
amerykańskich realiów, gdzie sąsiad sąsiada pozywa od sądu o to, że ten
zostawił siedmioletnie dziecko bez opieki na własnym ogrodzie.
Holenderskim dzieciom
sprzyja również system edukacji. Nie ma tu typowego i tak powszechnego „wyścigu
szczurów”. Trzeba przecież dostać się do wymarzonej szkoły, a wcześniej zdać
dobrze egzaminy. W kraju tulipanów dzieci też zdają egzaminy po szkole
podstawowej, ale wyniki nie są przeliczane na punkty. Nie ma rankingów szkół! Egzamin
ma na celu sprawdzenie umiejętności i predyspozycji, aby ukierunkować danego
ucznia na dalszej drodze edukacji, czyli mówiąc prościej - do jakiej szkoły się
nadaje. Czy do liceum teatralnego, czy technikum turystycznego, czy szkoły dla
mechaników. Bardzo zdrowe podejście, gdyż dzieci nie stresują się wynikami
egzaminów, nie są poddawane presji, a co za tym idzie - nie boją się źle wypaść
na testach.
Co zatem składa się
na ten sukces Holendrów? Autorki podają tu mnóstwo innych przykładów, a raczej
aspektów codziennego życia, które, według ich, są drogą do sukcesu. Czy zatem
tajemnica tkwi w tym, że Holenderki rodzą w dzieci w domach, w przytulnym i
znajomym otoczeniu. A może sekret leży w holenderskim śniadaniu i w
czekoladowej posypce na kanapki hagelslag. A może w gezellig -
odpowiedniku duńskiego hygge, czyli wywołaniu wrażenia
przytulności, ciepła, przynależności, miłości, bezpieczeństwa, zadowolenia i
wspólnoty. A może wszystko po trochu.
Lektura obowiązkowa
dla każdego rodzica. Pozwala na świeże i szalenie przydatne podejście do
wychowania. Nie trzeba się jednak z tymi metodami zgadzać lub ślepo naśladować. Wiadomo, że Polska nie stanie nagle się drugą Holandią i nie będzie
się szczyciła tym, że ma najszczęśliwsze dzieci na świecie. My mamy inne zwyczaje i inny model rodziny. Jeżdżenie rowerami po naszych ulicach nadal wydaje się nierozsądnie i niebezpieczne. Polscy lekarze pierwsi będą się również sprzeciwiać porodom domowym, co w Holandii jest normą. Nasz system pracy nie jest też tak elastyczny, jak w Holandii, gdzie prawo pozwala na więcej wolnego, jeśli posada się dzieci. Polskim rodzicom nie mieści się też w głowach, że sześcio- lub siedmiolatek może nie znać jeszcze literek. Tymczasem Holendrzy stawiają nacisk najpierw na umiejętności społeczne, a nauka czytania i pisania ma przyjść naturalnie i w odpowiednim czasie. Ciekawe co na to polskie matki, które już swoje niemowlaki uczą czytania?! Ale to właśnie Holendrzy we wszystkich ogólnoświatowych testach osiągają lepsze wyniki. Radzą sobie również lepiej z liczeniem i czytaniem w dorosłym życiu.
Śmiem twierdzić, że tak książka nie zmieni myślenia o polskim wychowaniu i metodach kształcenia, ale może pewne pomysły można
przejąć (przemyśleć) lub chociaż pewne rzeczy dzieciom odpuścić. Póki co - jeśli chodzi o wychowanie - można tylko żałować, że nie mieszka się w Holandii.
Komentarze
Prześlij komentarz