„Ewangelia według Piłata” Éric-Emmanuel Schmitt
Wydawnictwo: Znak
data wydania: 17.02.2014r.
tytuł oryginału: L'Evangile selon Pilate
tłumaczenie: Krystyna Rodowska, Magdalena Talar
oprawa: miękka
liczba stron: 352
"W tej
książce chciałem go pokazać najpierw jako człowieka, potem być może jako
Boga..." [str.322] Od dwóch tysięcy lat teologowie spierają się o to, jak
bardzo świadomy był Chrystus. Czy Jezus wiedział od początku, że jest Synem
Bożym, a może odkrywał to stopniowo?
Eric-Emmanuel
Schmitt do stworzenia tej powieści wykorzystał własne doświadczenie. W 1989
roku wyruszył na pustynię Sahara jako ateista, a wrócił jako człowiek wierzący.
Noc pod gwiazdami zmieniła jego życie. Dlatego, odważył się napisać o czym, co
go od zawsze nurtowało, chcąc przybliżyć i lepiej poznać Jezusa, "którego
figura rozmyła się przez wieki obrazowania. Jego słowa brzmią jak zużyty,
bezmyślnie powtarzany refren, czyny zastygły na obrazach tak znanych, że nikt
ich nie zauważa. Nikt nie wie o jego krzykach, wątpliwościach i odwadze,
ponieważ zagłuszają je Kościoły - w ramach nauczania ludu pokazują one bowiem
Boga pocieszającego, pewnego sobie, świadomego swego przeznaczenia".
[str.322]
Ewangelie
według Schmitta - z jednym wyjątkiem - pokazują Jezusa jako człowieka, owszem
natchnionego przez Boga, ale jednak człowieka aż do śmierci na krzyżu. Inaczej
by nie cierpiał i inaczej by nie umarł. W ziemskim świece to zmartwychwstanie
nadaje mu rangę Boga, co potwierdza tylko tezę, że jego posłannictwo było mu
objawiane stopniowo. "Zadziwia mnie nie narodzenie Jezusa, lecz jego
zmartwychwstanie". [str.326]
Pomysł
napisania takiej książki pojawiał się pewnej nocy, kiedy Schmitt po raz
pierwszy przeczytał cztery Ewangelie. Tej "nocy lodu i ognia"
[str.362] targnęły nim sprzeczne uczucia, a różnice między tymi czterema
tekstami, ich nierówna jakość zaintrygowały go. O tamtego wieczoru zawładnęła
Schmittem obsesja na punkcie postaci Jezusa, którą potem nazwał
chrześcijaństwem. Powieść składa się z dwóch części, analogicznie jak dwie
tajemnice chrześcijaństwa - wcielenie i zmartwychwstanie.
W pierwszej
części poznajemy Jezusa, a właściwie Jeszuę. Ten powrót do armeńskich imion
miał na celu uniknięcie stereotypów, gotowych obrazów czy ukrytych ideologii.
Młody Galilejczyk spędza swoją ostatnią noc w Ogrodzie Oliwnym. Jeszua sam
zadaje sobie pytania, czy rzeczywiście jest Mesjaszem i czy jest gotowy podjąć
się takiego zadania. Wyraża on tu tym samym ludzką naturę - pełną lęku,
wahania, to krzyk zwątpienia. Wszyscy traktowali go przecież jako magika, nie
potrafił im wytłumaczyć, że cuda nie dzieją się ot, tak sobie, że mają głęboki
sens duchowny.
Druga część
książki - znacznie obszerniejsza - to już tytułowa ewangelia Piłata, a właściwie jego listy do brata. Aby skonstruować postać Piłata,
Schmitt musiał zmienić trochę styl pisania, przejść od łagodności Jezusa do
surowości Piłata. W zawodowym języku pisarzy trzeba po prostu dodać
"mięsa", pogłębić opisy, wydłużyć dialogi. Jednak z twardej,
żołnierskiej pozycji, Piłat Schmitt "uczłowieczył się". Ten pewny
siebie brutal obnażył swoją jedyną słabość - a jest nią bezwarunkowa miłość do
żony - Klaudii. Na samym końcu wyruszy śladem zaginionej Klaudii, a także na
poszukiwanie zmartwychwstałego Jezusa. Bowiem prawdziwą drogą do Chrystusa jest
miłość. Zanim to jednak nastąpi Piłat będzie prowadził śledztwo jak amerykański
prawdziwy detektyw. Po zmartwychwstaniu rozpoczyna proces logicznego badania.
Najpierw próbuje zbadać samą taką możliwość, przesłuchuje świadków, snuje
przypuszczenia o intrydze przygotowanej przez Heroda, potem o sobowtórze. A
kiedy wyczerpał wszelkie racjonalne hipotezy, znalazł się w obliczu
tajemnicy...
Cudowna to była książka, cudowna jest proza Schmitta. Paradoksy, sprzeczności, zagadki – ot, cały Schmitt, urzekająco tajemniczy. Doskonały w swej dojrzałości. Uwielbiam takich pisarzy, dlatego chylę czoła przed tym panem i sama jestem trochę zła na siebie, że odkryłam go tak późno, wprawdzie czytałam jego „Małe zbrodnie małżeńskie” i „Oskara i panią Różę”, które również mnie zachwyciły, ale paradoksalnie dalej mnie do niego nie ciągnęło. Ustąpił miejsca innym autorom, bądź przekładałam go na dalszy stos do przeczytania. Jednak po tej przygodzie, na pewno z twórczością tego pana zapoznam się bliżej.
Cudowna to była książka, cudowna jest proza Schmitta. Paradoksy, sprzeczności, zagadki – ot, cały Schmitt, urzekająco tajemniczy. Doskonały w swej dojrzałości. Uwielbiam takich pisarzy, dlatego chylę czoła przed tym panem i sama jestem trochę zła na siebie, że odkryłam go tak późno, wprawdzie czytałam jego „Małe zbrodnie małżeńskie” i „Oskara i panią Różę”, które również mnie zachwyciły, ale paradoksalnie dalej mnie do niego nie ciągnęło. Ustąpił miejsca innym autorom, bądź przekładałam go na dalszy stos do przeczytania. Jednak po tej przygodzie, na pewno z twórczością tego pana zapoznam się bliżej.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Znak
Właśnie zabieram się za czytanie.
OdpowiedzUsuńMoja najukochańsza książka Schmitta! Och, gdyby pozostałe były równie głębokie i dobre, byłabym najbardziej oddaną jego wyznawczynią:)
OdpowiedzUsuńOj, to szkoda, że inne nie są tak głębokie, bo właśnie chciałam zacząć czytać Schmitta systemowo...
UsuńKiedyś zaczytywałam się Schmittem, ale straciłam do niego serce. Nawet w najlepszym okresie, jakoś mnie nie zawojował. Ta książka jest o tematyce już kilkakrotnie poruszanej, ale nie wątpię, że Schmitt mógł o tym napisać oryginalnie i wyjątkowo. Może się jednak złamię i przeczytam :)
OdpowiedzUsuńFakt, tematyka często poruszana, jednak najbardziej ujmuje tu wykonanie :)
Usuńo to dobrze :) dobrze wiedzieć może intensywniej się rozglądnę. Nie wiem czy Schmitta lubię bardziej "Dziecko Noego" czy książkę o Hitlerze
UsuńZe znanych mi książek autora, ta chyba najmniej mi się podobała.
OdpowiedzUsuńObawiam się, że tej tak prędko nie przeczytam. Choć nadaje się na ten okres przedwielkanocny. Jednak ja generalnie stronię od tam nocno "zaciągających" Biblią książek. Owszem, relację z wyprawy po Camino de Santiago przeczytałam, ale ona zdeycowanie bardziej opisywała przeżycia na drodze. I te duchowe. Nienarzucające nic nikomu. A jeśli jeszcze nie czytałaś "Zapasów z życiem", radzę szybciutko to nadrobić. Ona najbardziej mnie poruszyła z wszystkich do tej pory przeczytanych tego autora.
OdpowiedzUsuń