„Morderstwa w Suffolk” Anthony Horowitz
„Zamieniacie morderstwo w rozrywkę i zapraszacie ludzi, żeby do was dołączyli. (…) Pół miliona egzemplarzy infantylnego gówna, które trywializuje przestępstwa i podważa wiarę w prawo”.
„Ludzi one po prostu bawią. Czytelnicy doskonale wiedzą, co kupują. Nie prawdziwe życie, lecz ucieczkę od niego, Bóg jeden wie, że wszyscy jej teraz potrzebujemy. Dwadzieścia cztery godziny na dobę od wiadomości. Fake newsy. Politycy wyzywający się nawzajem od kłamców, kiedy akurat sami nie kłamią. Możemy chyba szukać pocieszenia w książkach, które w przeciwieństwie do życia mają jakiś sens i prowadzą do prawdy absolutnej”.
Zarówno jedna i druga strona ma trochę racji. Natomiast Anthony Horowitza pisząc nowy kryminał po raz kolejny nie zawodzi. I nie ma znaczenia z którą argumentacją się zgadzamy. Czy bliżej nam do tego, że kryminały są infantylne i trywialne, czy raczej do tego, że dzięki kryminałom można oderwać się codziennych problemów. Nie ma znaczenia, ponieważ Horowitz pisze rewelacyjnie. Sama historia już od początku wciąga i mimo że są to losy bohaterki, która pojawia się w pierwszej części, to książkę można czytać odrębnie. „Jeśli w pierwszym akcie na ścianie wisi strzelba, to w drugim musi wystrzelić’’. Tak twierdził rosyjski dramatopisarz Antoni Czechow, ale pan Horowitz w pełni się z nim zgadza i sprawia, że wszystko, co zamieszcza w fabule ma sens.
„Morderstwa w Suffolk” to kryminał w kryminale. Oba zręcznie napisane i choć pierwszy jest dość stereotypowy - na koniec detektyw zbiera wszystkich podejrzanych w jednym miejscu i tam po wygłoszonym monologu wskazuje sprawcę, to całość jest wciągająca i zaskakująca. A poza tym, takie zakończenie to – moim zdaniem – hołd złożony Agacie Christie. Napisał go Alan Conway, czyli pisarz, którego książki wydawała główna bohaterka – Susan. To właśnie Susan dostaje zlecenie rozwiązania pewnej zagadki – zniknięcia bogatej młodej kobiety i zabójstwa, którego dokonano na jej ślubie. Okazuje się, że Alan Conway napisał kryminalną historię wzorowaną na prawdziwych wydarzeniach, pozamieniał jedynie miejsca zdarzeń i imiona bohaterów. Susan była wydawcą jego poprzednich książek i doskonale zna jego język i potrafi rozszyfrować to, co chciał przekazać, a raczej celowo ukryć. Miał słabość do anagramów i różnych językowych zagadek, a tylko Susan jest w stanie to odszyfrować. Zatem jesteśmy świadkami rozwiazywania dwóch spraw kryminalnych, które są ze sobą powiązane.
Czyta to się wszystko świetnie. Horowitz zaskakuje. Uwielbiam takich pisarzy, którzy mają nietuzinkowe pomysły na całą fabułę i konstrukcję historii. Zagadka goni zagadkę, morderstwa się ze sobą przeplatają, bohaterowie są powiązaniu, motywy zbrodni podobne. Taka konstrukcja fabuły ma jednak pewne wady - duża liczba bohaterów, spowolnienie akcji, rozciągnięcie jej w czasie. Jednak sednem takiej historii jest zupełnie co innego. Przede wszystkim to, że sam czytelnik staje się detektywem i nie może się doczekać tego, czy jego podejrzenia będą pokrywać się z tymi, które wydedukuje śledczy z powieści. A poza tym celowe rozciąganie akcji ma swój urok i można w takich fabułach się zatracić. Polecam.
Komentarze
Prześlij komentarz