„Xango z Baker Street” Jô Soares

wydanie: 12 kwietnia 2016
tytuł oryginału: O Xangô de Baker Street
tłumaczenie: Wojciech Charchalis
oprawa: zintegrowana
liczba stron: 272
uwaga - recenzja zawiera spoilery
Jô Soares to współczesny
brazylijski aktor, komik, artysta stand-upowym, reżyser, producent teatralny,
muzyk, malarz i oczywiście pisarz. Książka Xangô
z Baker Street nie jest jego debiutem literackim, opublikował ją w roku
1995. Natomiast 5 lat później opowieść została sfilmowana, a Jô Soares wystąpił
w roli jednego z bohaterów.
Ryzykownego zadania podjął się
ten brazylijski pisarz. Bowiem połączył postać wykreowanego wcześniej
literackiego bohatera ze swoimi fikcyjnymi postaciami. I to jakiego bohatera!
Samego Sherlocka Holmesa. Ci, co znają przygody angielskiego detektywa i są
jego fanami, do takich eksperymentów podejdą raczej sceptycznie. Ja również
miałam mieszane uczucia, gdyż Sherlock Holmes to jeden z moich ukochanych
bohaterów literackich. Niemniej jednak z wielkim zaciekawieniem chciałam poznać
przygody Sherlocka w Rio de Janeiro. Tak, angielski detektyw i jego wierny
przyjaciel doktor Watson, przybywają do Brazylii na zaproszenie samego cesarza
Piotra II, aby pomoc lokalnej policji w odnalezieniu cennych skrzypiec
Stradivariusa.
„Źle pan mniema, panie Holmes” -
tak w skrócie można streścić charakter detektywa na kartach książki Jô
Soaresa. To zupełnie inna postać niż wykreowana przez Arthura Conana
Doyle'a. Na początku było to dość zabawne, gdyż brazylijski pisarz zakpił sobie
trochę z umiejętności Sherlocka. Albowiem każdy jego dedukcyjny wniosek był
nietrafiony, co od razu wychodziło na jaw. Doktor Watson próbował za wszelką
cenę usprawiedliwiać towarzysza, z marnym jednak skutkiem. „To drobiazgi, drogi
panie, nieistotne drobiazgi. Nie pozwólmy, żeby wynik wspaniałego rozumowania,
którego właśnie byliśmy świadkami, został przyćmiony pospolitymi detalami”.
Niestety ta kpina z detektywistycznych umiejętności Holmesa przekracza trochę
granicę. Do pewnego stopnia może bawić jeszcze to, że Anglicy (Sherlock i
Watson) źle znoszą tropikalne upały, że muszą mierzyć się z tutejszą egzotyczną
kuchnią i tym samym z problemami żołądkowymi, że zderzenie kultur i wierzeń
nijak ma się do zakorzenionego w tradycji i rutynie Londynu. Ale już ukazanie
Sherlocka jako kogoś, kto nie potrafi zapanować nad własnymi żądzami,
namiętnościami, a do tego przyznającego się ponętnej młodej kobiecie, że jest
prawiczkiem, to już zbyt daleko idąca satyra z postaci. Dlatego nie podobała mi
się ta kreacja.
Może trochę o fabule. Mamy XIX
wiek. W Brazylii to schyłek epoki niewolnictwa, jednak niewolnictwo jest tu
powszechne i akceptowane. Brudne ulice, slumsy przesiąknięte są
beczkami przepełnionymi śmieciami i odchodami. Kontrastuje to z przepychem
apartamentów, w których mieszka arystokracja. Klimat tej gorącej i egzotycznej
Brazylii Jô Soares przedstawił dość dobrze oddany. Czuć tu parność powietrza i
zapach cannabis. Tropikalne
słońce, afrykańscy bogowie, to zupełne przeciwieństwo deszczowego Londynu. A
oprócz poszukiwania zaginionych skrzypiec, Sherlock i Watson, pomagają policji
w rozwiązaniu zagadki brutalnych morderstw. Śledztwo jest instygujące, gdyż
poznajemy też punkt widzenia sprawcy. A nasi detektywi pozostają jakby głusi i
ślepi na ślady, które zostawia morderca.
Książkę czyta się szybo, wszystko
za sprawą prostego języka. I choć kreacja Sherlocka nie do końca mnie zachwyciła,
to sama zagadka i intryga była wciągająca. Podobał mi się pomysł na sposób
dokonywania zbrodni. Trzeba przyzna, że Jô Soares posiada dobry warsztat
pisarski. Potrafi skonstruować kryminalną zagadkę, tak, że czytelnik nie domyśli
się zakończenia. A to duży plus.
Nie słyszałam dotąd o tej książce, ale teraz przynajmniej wiem, że to nie dla mnie ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Między sklejonymi kartkami